SERIES OF STORIES: ONLINE!

Prolog. Lepiej milcz.

Pewien szatyn głęboko skryty w sobie, zaszyty w pokoju razem z laptopem w dłoniach zastanawiał się nad sensem istnienia Internetowego Hogwartu. Można by powiedzieć,że to przyszły filozof lub psycholog szkolny, który analizuje nowości świata współczesnego. Jednak w postawie uczonych ludzi zauważa się powagę, którego w tym momencie nie zauważyłoby się po ubiorze młodzieńca. Dżinsy pogniecione od siedzenia na łóżku, charakteryzowały się czarnym kolorem i napisem na pośladkach : Rock&Roll, a sama czerwona bluzka miała przyszyty krawat z inicjałami A.M. Chłopak nie przyglądał się swoim ubraniom, mogłyby dla niego nie istnieć. Liczyło się teraz tylko jedno: Internet. Jego pełen spokoju wzrok spoglądał w otchłań strony internetowej, a palce szybkimi ruchami wystukiwały litery na śliskiej klawiaturze. Widocznie wszystkie rozmowy na czacie w Sali Głównej, zaciekawiły młodego chłopaka, ponieważ z coraz większym zapałem przyśpieszał rytm pisania. 
[Catina_Magraf]: Aiton wracaj tutaj! Sonia tęskni za Tobą,a Pani profesor wypytuje o Ciebie non stop<zabiera mu miotłę>. Jeśli tego nie zrobisz nie oddam Ci twojej miotły i nie będziesz grał w mistrzostwach szkoły!:P< uśmiecha się szyderczo>. 
[Aiton_Mallrow]: Cat,kici kici. . Nie obchodzi mnie jakaś tam Sonia, jestem wolnym duchem. 
[Catina_Magraf]: Tak najlepiej bądź tym duchem,szybciej mnie dogonisz. 
[Aiton_Mallrow]: Sugerujesz coś? 
[Catina_Magraf]: Oczywiście,że tak. Omijał on rozmowy innych ludzi w Sali, wolał z kimś się pośmiać niż kłócić się jak w tym momencie Sonia z Catiną. Podziwiał tą drugą dziewczynę, za jednym razem potrafiła robić kilka rzeczy na raz. Bawić się, kłócić, organizować spotkania, dyskutować na poważne tematy. Chociaż jej nie znał w życiu rzeczywistym wiedział jak łączy go z nią wiele, a przede wszystkim pasja do muzyki. Zauważył w niej jedną intrygującą sprawę, która nie dawała mu świętego spokoju: strach przed odkryciem jak ma naprawdę na imię. Wiele razy próbował "odwrócić temat do góry nogami", by w końcu dowiedzieć się prawdy. Stawała się zawsze wtedy niebezpieczna, jej stan psychiczny się pogarszał i milczała. Jedyne co z niej wcześniej wyciągnął to miejsce zamieszkania. Pomyślał sobie wtedy jak bardzo musi być natarczywy, ale nie przestawał i ciągle wypytywał. Od tej pory zaczęła go ignorować,a wystarczył jedyny przycisk „ignoruj postać”. Po kilku dniach odblokowała nick młodzieńca i przeprosiła. Nigdy jej nie pozna do końca. Dalej machinalnie stukał w klawiaturę:
[Aiton_Mallrow]: OH,OH….<śpiewa z radości> A mówiłaś,że nie prześcignę Ciebie. 
[Catina_Magraf]: Miałeś rację, ale teraz muszę lecieć. Cześć wam wszystkim!!! 
[Sonia_Granger]: Cześć:)
[Conrad_Wallur]: Cat napisz do mnie jak wejdziesz na skype. Trzymaj się. 
[Aiton_Mallrow]: Nie odegrasz się? Uważałem Ciebie za dziewczynę z charakterem!<szczerzy się od ucha do ucha>.
[Catina_Magraf]: Nie tym razem Aiton,proszę. I wyszła. Tyle ją widział. Minął rok,a ona nie przychodziła. Nie wiedział,dlaczego odeszła. Nie był pewny już niczego. Myślał,że mogą sobie ufać. Tego dnia ,gdy dowiedział się o tym fakcie.

Rozdział I. Kochany  świat.

Carmen Moonsilver była siedemnastoletnią, szczupłą dziewczyną, a jej wzrok przypominał krwiożerczego wampira. Mogła pochłaniać nim wszystkich dookoła, nawet zwykłych nauczycieli. Nie zważając na przeszkody, czy dziwne komentarze. Nie tylko ze strony rodziny, ale też grupy rówieśników. Tych drugich nie cierpiała nad życie za dogryzanie i pokazywanie światu, jacy są doskonali. Krytykowali każdego, kto wyróżniał się z tłumu. Do takich odludków też należała. Wyglądała w zasadzie przeciętnie, z wyjątkiem jej wyraźnie szpiczastych uszu i stylu ubioru. Carmen, jak zwykle w swoich czarnych martensach, bardziej błyszczących niż podłoga, stała na końcu korytarza. Cały strój, Carmen, poza martensami, pochodził zapewne z lumpexu, ale dziewczyna nosiła swoje spódniczki i kurteczki jeansowe z takim wdziękiem, że nawet starsi chłopcy często się za nią oglądali. Nie przepadała za tym, jak za większością związanego z szkołą. Miała wyłącznie jedną koleżankę, która w tym czasie stała pod oknem i komentowała zapach szkoły. 
- Czy ta szkoła musi śmierdzieć jak szpital? Aż zbiera się na mdłości i czuje wokoło śmierć – przytaknęła smutno blond włosa dziewczyna, którego imienia nie warto było wymieć. Dla Carmen nie istniała naprawdę. A co należało do prawdy? Nic. Wszystko według niej to aluzja. 
- Nie narzekaj na sprawy nieistotne. Prędzej, czy później rozpadnie się pod wpływem stęchlizny i drewna – szepnęła z ironią w głosie panna Moonsilver. – Pewnie dyrekcja zrezygnuje z dalszej działalności edukacyjnej. 
- W tym czasie ulotnimy się stąd daleko – uśmiechnęła się współtowarzyszka wymiany poglądów.
- Tak, a ja to Dyrektora Butler z wielkim skrzywieniem zębów – skrzywiła się dziewczyna w martensach. Miała dosyć tego typu konwersacji, bowiem przyprawiał ją o zawroty głowy. Nigdy nie wiadomo, co się przydarzy za rok czy jutro. A jej koleżanka właśnie mówiła o uleceniu z daleka od tego miejsca. To absurd. 
W tym momencie zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała i zbladła. Profesor Butler przechodziła obok nich, gdy to stwierdziła. Przez pewną chwilę zauważyła na twarzy nauczycielki wahanie, czy zatrzymać się i skomentować przypadkowy komentarz, czy raczej przejść bez najmniejszego oporu. Wybrała jednak drugą opcję. Prawdopodobnie spotka dziewczynę miła niespodzianka na lekcjach matematyki. Przepyta lub sprawdzi jej wiedze publicznie. Czy ta fanka Britney Spears musi mnie prześladować?, pomyślała bezczelnie nastolatka. Burza hormonów nie pozwalała na zaprzestanie buntu przeciwko wszystkim. 
- Widziałaś jej mimikę twarzy? – uśmiechnęła się, gdy odeszła dyrektora. Jej piwne oczy błyszczały. – Kocham takie sytuacje. W szczególności, gdy człowiek jest bezradny. Jej szkoła imienia profesora Stephana Madissona słynęła z „inteligencji” uczniów i finansów wpływających z kieszeni przyszłych rodziców geniuszy. Nie było żadnego protestu ze strony kadry nauczycielskiej, czy samych dyrektorów. Dziwnie brzmi słowo dyrektorów. Oprócz Bulter , opieką nad szkołą sprawował Stuard. To właśnie jego Carmen zauważyła dzisiaj, podczas wspinaczki po szerokich schodach na korytarz główny. Wtedy zatroskany dyrektor, magister inżynier Adrew Goldrick stał pośrodku hallu, w bordowym garniturze, błękitnej koszuli i czerwonej muszce. Zawsze przyprawiał on o salwę śmiechu uczniów, w tym pannę Moonsilver. W szczególności zainteresowała ją czynność wykonywana przez dyrektora. Przyglądał się bowiem, jak dwóch robotników demontuje z portierni wewnętrzne drzwi do patio. Wtedy zdawało się, że pieniądze przekazywane na cele integrujące społeczność młodzieżową są realizowane na cele remontowe. Według niej poprawa takiego stanu szkoły był rzeczą oczywistą i potrzebną. 

**** 
Zza zakrętu korytarza wypadła Meriw, jej wychowawczyni, pochylona jak sprinter na łuku bieżni. Łapiąc lekki poślizg na wypastowanym parkiecie i walcząc ze sporą nadwagą, wyszła na prostą. Jakimś cudem nie wywaliła się, ale obcasy jej pantofli nie wytrzymały przeciążenia. Cały czas Carmen przyglądała się starej kobiecie. Przypominała pingwina na lodzie z niewielką nadwyżką tłuszczu. Takie sytuacje przyprawiały ją o polepszenie poczucia humory i automatycznie wybuch donośnego śmiechu. Nawet nie miała zamiaru przestawać, gdy gromadka uczniów przyglądała się jej z gniewem. A co jej obchodzili inni? Nagle przystopowała, przypominając o dzisiejszych zajęciach. Do rozpoczęcia kolejnej lekcji zostało ponad 15 minut. Westchnęła, siadając w rogu korytarza, a wzrok wędrował po osobie pojawiającej się na horyzoncie. Lubiła to. Lubiła przyglądać się innym. 

****
Pożegnała się ze szkołą i wsiadła do swojego czerwonego garbusa, starała się jak najszybciej odjechać z tej krainy niedorzeczności. Zdaniem jej matki, jak zwykle, jeździła zdecydowanie za szybko. Na co jej odpowiadała: Żyje się raz, trzeba to wykorzystywać. Celem jej wycieczki był dom rodzinny, gdzie czekała na nią cała rodzina. Od rodziców aż po wredną, starszą siostrę. Omijała ją wielkimi krokami i kierowała się prosto do pokoju. Czekał tam na nią inny świat, od którego odeszła prawie dwa lata temu. Bała się powrotu i to strasznie, bowiem przypominały jej się chwile spędzone z Aitonem. Nigdy tam nie wróci. Przynajmniej tak obiecała. Obiecała też nie wchodzić na tą stronę internetową lecz złamała ją. Gdy miała czas wpadała na kilka minut i wychodziła. Tak bardzo tęskniła za Internetowym Hogwartem.

Leave a Reply

Subscribe to Posts | Subscribe to Comments

Popularne posty

- Copyright © 2013 Wszystko i nic -Metrominimalist- Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -